In The Mind Of Jamie Cullum
Lubię, kiedy zimowe słońce rozprasza atomy melancholii w powietrzu. I wraca się znów do świata. Z całą jego pozytywną energią. Bo kiedy kamień z serca to i na duszy też jakoś tak lżej i wszystko, co niewidzialne dla oczu, staje się po prostu kolejną pozaksiążkową lekcją, z której dopóki nie wyciągnę wniosków, nie będę mogła się rozwijać dalej. Kwestia zbiegów okolicznosci nabiera głębszego sensu i nagle człowiek zaczyna rozumieć, że wszystko, co tak trudno było poukładać w głowie i sercu, to była jedynie próba.
A ze cłek jest jakimsi takim drzewem, które cuje w swoik kościach dobro, fta hań złych owoców rodzić nie kce.
I powraca do tego życia z umiejętnością gromadzenia mocniejszej energii wokół. Trąba do góry i srrruuu do tych dźwięków, bez których powoli wychodziło ze mnie życie.
Wzrok, smak, słuch... Malowanie aniołów na zielono, zapach świeżej bazylii w środku zimy i durowe oldschoolowe dźwięki Jamiego…. Nie ma takiej chmury, na której bym nie mogła odlecieć. I tu też górale mądrzy są. Bo „haj”, po różnych ziołach, to oni mają na co dzień - kiedy biorą skrzypce i otwierają gęby. Tylko u nich gada się „hej”, tak dla niepoznaki.
I czuję się błogo, bo znów mi się przypomniało, że do życia potrzebuje być permanentnie zakochana…. w trąbce!!! Bo miłość, choć sama w sobie nie do pojęcia, pomaga zrozumieć wszystko. Tylko w swoim czasie :D
1 komentarz:
E no. Haj tys. Baciara!
Prześlij komentarz