niedziela, 24 stycznia 2010

Trąbkowy haj, hej!

In The Mind Of Jamie Cullum


Lubię, kiedy zimowe słońce rozprasza atomy melancholii w powietrzu. I wraca się znów do świata. Z całą jego pozytywną energią. Bo kiedy kamień z serca to i na duszy też jakoś tak lżej i wszystko, co niewidzialne dla oczu, staje się po prostu kolejną pozaksiążkową lekcją, z której dopóki nie wyciągnę wniosków, nie będę mogła się rozwijać dalej. Kwestia zbiegów okolicznosci nabiera głębszego sensu i nagle człowiek zaczyna rozumieć, że wszystko, co tak trudno było poukładać w głowie i sercu, to była jedynie próba.
A ze cłek jest jakimsi takim drzewem, które cuje w swoik kościach dobro, fta hań złych owoców rodzić nie kce.
I powraca do tego życia z umiejętnością gromadzenia mocniejszej energii wokół. Trąba do góry i srrruuu do tych dźwięków, bez których powoli wychodziło ze mnie życie.
Wzrok, smak, słuch... Malowanie aniołów na zielono, zapach świeżej bazylii w środku zimy i durowe oldschoolowe dźwięki Jamiego…. Nie ma takiej chmury, na której bym nie mogła odlecieć. I tu też górale mądrzy są. Bo „haj”, po różnych ziołach, to oni mają na co dzień - kiedy biorą skrzypce i otwierają gęby. Tylko u nich gada się „hej”, tak dla niepoznaki.
I czuję się błogo, bo znów mi się przypomniało, że do życia potrzebuje być permanentnie zakochana…. w trąbce!!! Bo miłość, choć sama w sobie nie do pojęcia, pomaga zrozumieć wszystko. Tylko w swoim czasie :D

sobota, 9 stycznia 2010

Kosmos, halny i serducho w muzyce.

Pojechałabyk zaś w góry. Trza sie mi ocyścić. Jus niedaleko cekać, bo tęsknica jakaś taka bieze cłeka, na myśl o tym dechu, co w górach siedzi. Ludzie gonióm za dutkami, a zapominajóm, co wiekuiste. Góry na swój sposób sóm wiekuiste. One były, sóm i bedom.

Tęskno mi do tych moich górecek tys.
Na Orawe chodziyło się kanyś koło wody i sie siadywało, jak fto fcioł.
I kiela by se tak siadnąć zaś nad tóm wodóm kie dawniej i jak kozde góralskie dziecko pośpiekulować. Kasik rozejzeć się w tym, co mom, co by znów syćko we mnie zagrało. Jak u dziecka, bo ono małe, ale swój rozum mo. Patrzys i patrzys na ten strumycek...
Pod wodóm migajom cienie. Bez ośniezone smreki prześwituje słonko. W potoku pomiyndzy krami kamienie, same okręglice. Co inkse widzis, a co inkse jest. Furt sama siebie pytom, co jest prawdóm, a co zwidym?

Taki to jakysik potok zdazeń w zyciu. A ja w tym sytkim jakimsi wirem porwana.
Zwioły zywioły, taki mój malućki kosmos. Wir chyto wode, obraco nióm dookoła i leci dalej ku górze, ku niebu - chmurami wiruje. Kie o chmure się błyskawica otre, fte wir grzmi. Ale gwiozdami wiruje zawse cichuśko.
I tak se myśle, ze cosem bliskie to dalekie, a co dalekie to bliskie. No hej.Inacej nie rzekne.





Siedzys se Panicku nad takim potockiem,słysys jeno jak woda swoim prądem szlifuje kamienie. Wypatrujys cłeka. Podchodzis, co ześ hań wypatrzoł i spotykas dziywce.As tu jak sie nie zerwie halny wiater, sie ścimnia, słonecko szybko zachodzi i sie zimno robi. (A tak po prowdzie.. wie to ftoś cy sie zimno robi? Dla jednego zimno, dla drugiego ciepło).
Ale dych cie dopada. I ogień... A z ogniem to wiys jak jest. Ciśnies gałązke, a on jom obłapi jak miełośnik jaki. Gałązka się cało gnie i cyrwiyni. Kie juz jóm na syćkie stróny wyobłapio, to z niej zostaje sóm popiół, a reśta w góre ku niebu leci. Syćko z ognia i bez ogień!
Dziwne to, ale ten co tak kiedyś pedzioł, fta wiydział, ze prowde godo. Bo jako ognia dych robi się gorący i rzodki, to ucieka ku niebu i z tego powstajom gwiazdy. I zaś mos tu kosmos. Ale kie zgęstnieje to robi się wiatrym. I jeno tylko usłysys tóm muzyke w wierchach to Ci sie zdaje, jakobys se nad tymi wiyrchami latoł. Ale uwozoj, bo wiatrym rządzóm muzykanty. Z nimi musis grzecnie i łokowitkom sie dzielić. Óni chytajóm powietrzny dych w smycki i płuca i przekładajóm go na struny i tromby. Bo kie sie robi holny, to ludzi jakiesik rozstrojenie bieze. Ino by źli chodzili, jakby ich cosik gryzło. Abo sami fcieli gryźć. Fta hań muzykant ik odrzyno, nadyma ik dobrym wiatrem i przywraca ducha. Duse znacy. Bo jako sie ten górski dech skupi, to sie właśnie dusa rodzi. I to óna cłeka w kupie trzymo, bo jak fto jej nimo, to sie caluśki na amen ozlatuje.

Ale do tego ognia se powróce w tym śpekulowaniu i dedukowaniu. To jakoby z chłopym i babóm jest. Sprzycność -ogień dzieli, ogień łący! A pecies pojednać sie umiejóm. Ech...świat stoi zbójeckim prawem. Baca psy okowitce kiedyś gębe otwozył i pedzioł "Może i świat jest boski. Ale dziewcęta nase".
Znacy to jak z górami - ze tak było, jest i będzie. A pote się to sytko miyso!

Jeno hań idzies se na hale i w górecki to bieres syćko na emocje. A z chłopami i kobitkami to jus insa insość. Trza sie dobze zastanowic,pogimnastykować te zwoje w głowie. Kie mos jakóm sprawe, to bier jóm na rozum. Oko kłamie, ucho kłamie i nos kłamie... rozum nie kłamie. Ino kiebyś go umioł uzyć!
To sytko przecies sóm same zmysłowe mniemania. Bo zmysly wse cłeka uwodzóm. Kozdy zmysł cie łobłapia, kozdy krzycy do tobie "uwierz mi"! Uwierzys ocóm, smakóm, usóm - bees do cna zmamiony. Ino rozum widzi to, co naprowde jest. No i jesce jest serce.. ale ono swoje wiy i swoje robiyć lubi. Z nim nie powalcys,bo to sie źle dla serca skońcy. Jak w muzyce. Prym - serducho, sekund - rozum i jeno wtórować ma. Jak sie dos przekabacić, to juz nie ty! Syćko gęstnieje i się rozrzydzo. I zaś gęstnieje i się zozrzydzo. Pedzioł byś, ze pulsuje. Jako krew. Tu jest pocątek. I w tyj muzyce słychać, jako sie nad potokiem, niedaleko Sidziny, w mroźny zimowy dzień baba z chłopem spierajóm.

I ten sen na śnisku to jeno zwidowanie. Bier ten plecak, znajome gęby i jedźze w góry. W bacówce zjedz se kwaśnicy, co gębe wyksywia, ale rozum prostuje. W głowie cłowiekowi rozjaśnia. Rozum świata i twój rozum to jedno. A dla serca dobze zrobis jak ten dych w świecie pocujes. Zobac jako ponad Wielkóm Polane snuje się mlacowy puch. I nauc sie siebie. Jeno jakbyś swierdził, ze ni mos nic, pomyśl sobie co to "nic". To jest pół litra na dwók. Myśli mądrych ludzi wiecnie zywe.